Mity, mity, mity...
Czyli, co musi zrobić Superman Jamesa Gunna, żebyśmy znów pokochali Amerykę?
Mitologicznie rzecz ujmując, Stany Zjednoczone mają dwóch herosów. Jednym jest Kapitan Ameryka. Drugim, o wiele istotniejszym w światowej kulturze — Superman. Człowiek Ze Stali jest ucieleśnieniem idei siły stojącej na straży dobra i pokoju. Boskim dzieckiem z gwiazd, które poprzez dorastanie na amerykańskiej farmie wyrasta na prostolinijnego człowieka z humanitarnymi wartościami i ogromnym sercem. Superbohater, lider i symbol nadziei.
Kiedyś również symbol Ameryki.
Dzisiaj… Cóż, nie chcę wchodzić w jakieś wielkie analizy polityczne. Sądzę jednak, że zgodzimy się wszyscy, jeśli powiem, że USA jest w wizerunkowym kryzysie. Narracja wokół Trumpa, wokół Stanów i wokół ich wizerunku zmieniła się w bezkształtny chaos i można śmiało powiedzieć, że mit Ameryki się zmienia.
Myślę, że jeszcze całkiem nie upadł. Sądzę też, że jeszcze się nie ukształtował jego nowy wizerunek. Uważam, że mit USA jest w stanie przeobrażania się i kwestia tego, w co docelowo się zmieni, zależy od kilku czynników.
Jedną ich grupą są wydarzenia rzeczywiste w świecie polityki.
Drugą, są historie, które USA będzie wypuszczać do świata. Historie kulturowe: filmowe, komiksowe i muzyczne. Historie fikcyjne, które zupełnie jak realne wydarzenia, mają potencjał nadać kształt nowej historii. Mają moc współtworzyć mit. A mit ma moc kształtować rzeczywistość.
A skoro tak, to…
Co musi zrobić Superman?
James Gunn szykuje nam nowego Supesa!
Spróbuję się pobawić w hollywoodzkiego twórcę i opisać swoją wizję tego, jak mógłby wyglądać nowy Superman, by wspomóc budować pozytywną wizję USA i wyciągnąć nieco ich wizerunek z maligny, w której obecnie się znaleźli.
Pożegnaj postmodernizm, powitaj metamodernizm
O tym mówiło się już od dawna. Współczesny Superman musi powstrzymać się od dekonstrukcji swojej postaci. Nie będzie zatem semi-realistycznych prób przedstawienia zniszczeń, jakie Superman na pewno wywołałby w swoich walkach w prawdziwym świecie (do widzenia Snyderverse). Nie będzie też zastanawiania się nad moralnością postaci, jej ideałami i motywami. Film o Supermanie nie będzie, w sposób bezpośredni, prostolinijnym komentarzem społecznym, ani odbiciem tego, jaką Amerykę mamy teraz (co było błędem np. serialu Falcon i Zimowy Żołnierz od Marvela).
Zamiast tego, Superman powinien być typowym filmem fantasy, czyli takim gdzie zło, to zło, a dobro to dobro. W tym względzie powinien przypominać raczej schemat znany z filmowego Władcy Pierścieni, gdzie Sauron i orkowie byli źli… bo byli! A elfowie byli dobrzy… bo tak! (swoją drogą, ubolewam, że Amazon nie potrafił tego zrozumieć w Pierścieniach Władzy).
Dodatkowo pomóc mogłoby takie ustawienie fabuły, by pokazać Supermana jako wybawiciela, który początkowo nie chce ratować świata, ale z czasem pokornie i z honorem przyjmuje tę rolę. Tutaj znowu biorę za przykład sposób narracji, jaki mieliśmy przy filmowym Aragornie.
Tak, w zasadzie można śmiało powiedzieć, że w mojej wizji Superman to taki Aragorn, tylko że z supermocami, w świecie superzłoli, w ciasnym kostiumie i z majtkami na wierzchu.
À propos tych majtek.
Wrestling powinien być dla Supermana inspiracją
Strój Supermana nawiązuje bezpośrednio do strojów zapaśników z amerykańskiej kultury wrestlingowej. Nie bez przyczyny. To właśnie wrestling opanował do perfekcji sztukę masowego storytellingu, który sprzedaje się na świecie od lat 50. XX wieku.
To, co jest najciekawsze we wrestlingu to fakt, że wszyscy wiedzą, że jest oskryptowany i walki nie są prawdziwe. A mimo to, ludzie nadal potrafią się nim ekscytować.
Podobny efekt powinniśmy chcieć uzyskać przy Supermanie. Nie ważne, że film będzie prostolinijny, nie ważne, że nie będzie komentował rzeczywistości, że nie będzie kinematograficznym dziełem sztuki. Ludzie mogą wiedzieć świadomie, że to popkulturowa papka, ale przede wszystkim muszą się ekscytować widowiskiem!
Jak to zrobić?
Brać ze storytellingowych technik wrestlingu pełnymi garściami!
Nie zaczynać od Snyderowskiego “Save the cat” gdzie na początku historii pokazujemy bohatera, który ratuje kotka i dzięki temu mamy kogo polubić i z kim empatyzować. Nie, zacznijmy od prezentacji czarnego charakteru.
W świecie WWF istnieje pojęcie heel, czyli postaci, która w danym sezonie będzie nielubiana. Będzie czarnym charakterem. Taką postać przedstawia się często poprzez to, że w jakiś sposób obraża widzów. Ma ich gdzieś. Śmieje się z nich. Pogardza nimi.
Widzowie WWF, patrzący na heela są wkurzeni.
Ktokolwiek wejdzie po nim na ring, jeśli tylko będzie udawał dobrego kolesia, dostanie owacje na stojąco. Silne negatywne emocje przejdą w silne pozytywne.
Dlatego film nie powinien skupiać się tylko i wyłącznie na Supermanie jako babyface (czyli wrestlingowym odpowiedniku dobrej postaci). Powinien zacząć od pokazania kogoś (oczywistym wyborem jest Lex Luthor), kogo widownia może znienawidzić. Mówię tutaj o hejcie na poziomie jakim darzy się aktora grającego Joffreya Baratheona z GoT.
Dopiero potem na scenę powinien wejść babyface. Nasz król. Superman.Uznać dziedzictwo Supermana. Pokazać postacie z poprzednich franczyz. Hollywood generalnie potrafi to mniej więcej robić w postaci różnych cameo, ale mi nie chodzi tylko o kilkusekundową obecność takiej, czy innej postaci na ekranie. Chodzi mi o to, że w nowym Supermanie powinny pojawić się postacie z przeszłości, które w znaczący sposób powinny odegrać swoją rolę w filmie.
Idealny przykład do wzorowania się? Deadpool vs Wolverine! Człowiek pochodnia, Blade, Elektra, X-23, Gambit! Te postacie nie tylko “mignęły” na ekranie, ale miało swoje role. Co z tego jeśli były to role trzecioplanowe. Ale były!
Superman może zatem lepiej pokazać to, co próbował nieudolnie zrobić Flash. Wziąć kogoś z poprzedniej historii franczyzy (telewizyjnej lub filmowej, choćby i kogoś ze Snyderverse) i dać mu większą rolę.
Clark Kent
Powiedziałem na początku, że metamodernistyczny film nie powinien bezpośrednio czynić prostolinijnych komentarzy dotyczących rzeczywistości.
Słowa klucze - bezpośrednio i prostolinijnych.
Jestem w pewnym sensie po przeciwnej stronie barykady, niż np. Tomasz Bagiński, który swego czasu uważał, że widz (zwłaszcza ten amerykański) jest tak przeładowany popkulturową, nic nieznaczącą papką, że trzeba do niego mówić w sposób prosty i zrozumiały.
Otóż nie.
Jasne, nasz nowy Superman powinien wywoływać emocje. Całą ich masę i galopadę (z głównym emocjonalnym motywem przewodnim, jakim powinno być bohaterstwo). Ale w tej historii powinny być ujęte drobne, ledwo widoczne aluzje i niebezpośrednie metafory do współczesnego świata. Podane tak, by pozostawiały wiele pola do interpretacji, dzięki czemu uniknie się niepotrzebnych opinii o tym, że film propaguje jakąkolwiek ideologię.
To powinien być przede wszystkim dobry film.
Jednak moim zdaniem to nie postać Supermana, a Clarka Kenta pozwoliłaby twórcom na alegoryczne przekazanie wizji na współczesne Stany. Na to, w jaki sposób odczytywać ich teraźniejszy wizerunek.
Clark, jak myślę, powinien być wobec tego przegrywem. Ale nie takim pobieżnym, jak przedstawiano go np. w Snyderverse. Nie, powinien być naprawdę kimś zagubionym, niesamodzielnym, a nawet niedającym się zbytnio lubić. Człowiekiem, który myśli tylko o sobie. Człowiekiem mało rozgarniętym i nieprzejawiającym wielkiej inicjatywy.
Wtedy, cały film nie byłby tak naprawdę o Supermanie, a o odkrywaniu Supermana w Clarku. O metamorfozie, a nawet metanoi człowieka zatraconego w nadczłowieka, który sercem jest nadal jednym z nas.
Bo koniec końców, mit Supermana to mit o potędze. O władzy człowieka. O mocy. I o tym, że ktoś, kto to wszystko posiada, stoi po stronie dobra. Czasami tylko potrzebuje przyjąć na siebie ciężar… Ciężar bycia symbolem nadziei.